Na "trójkę" do centrum Wrocławia pojechałam z przeświadczeniem, że będzie to wielki trud, ale wart wysiłku, bo na pewno będzie to czas błogosławiony, pełen radości, pokoju i Bożej obecności. I rzeczywiście tak było. Tak gdzieś do 12 dnia. A potem zaczęłam odpadać. Szatan zaczął sączyć do mej głowy myśli, które z pozoru wyglądały na dobre i pochodzące od Boga, ale stopniowo zaczęłam się gubić, ponieważ w pewnym momencie podważył autentyczność całego mojego wcześniejszego doświadczenia Pana Boga. Modliliśmy się o Ducha Św., a ja czułam jak z każdą minutą moja wiara słabnie, jak opadam coraz niżej, a Bóg na to pozwala. W końcu przyszła myśl, że Bogu na mnie nie zależy. Jednocześnie wzrastała we mnie nienawiść do samej siebie, że daję się tak pogrążyć, ze zepsułam sobie te rekolekcje i cały trud idzie na marne.

 

To wszystko pociągało za sobą mocne postanowienie, że już nigdy nie pojadę na rekolekcje, nie podejmę żadnych posług i w ogóle wychodzę z Domowego Kościoła.

Bóg rzucił koło ratunkowe dopiero w dniu wyjazdu. Na namiocie spotkania przypomniał mi myśl, usłyszaną kiedyś od Jezuitów, że w czasie kryzysu nie należy wpadać w panikę, tylko spokojnie przeczekać, nie podejmować żadnych nagłych decyzji i spokojnie TRWAĆ W TYM, CO SIĘ ROBIŁO. Bóg potwierdził tę myśl w niedzielnym Słowie Bożym (tuż przed wyjazdem): "Mając dookoła takie mnóstwo świadków, zrzuciwszy wszelki ciężar, a przede wszystkim grzech, który nas łatwo zwodzi, biegnijmy wytrwale w wyznaczonych nam zawodach. (...) Zważcie więc (...) abyście nie ustawali, załamani na duchu." (Hbr 12, 1-4) . Nie od razu dotarła do mnie moc tych słów, ale czułam jak stopniowo, ale dość szybko zły duch odpuścił.

Teraz, kiedy zobaczyłam jak bardzo szatanowi zależy na tym, żebym zrezygnowała,
czuję się bardzo umocniona w tym, że właśnie w Ruchu Światło-Życie mam służyć Bogu.

Chwała Panu

Agnieszka