Zawsze wydawało mi się, że jestem osobą wierzącą. Chodziłam do kościoła nie tylko w niedzielę, przystępowałam do sakramentów, czasem nawet czułam Boże działanie w swoim życiu, ale mimo to Pan Bóg był gdzieś daleko, a w moim życiu było dużo lęku, smutku (a czasem nawet rozpaczy), zamartwiania się, obwiniania (głównie siebie) i żalu. W tym roku otrzymaliśmy jednak wyjątkowy prezent, przekazany rękami dobrych ludzi dar od Pana Boga – zaproszenie na rekolekcje do Kokotka.

Było to spełnienie marzenia, którego nie ośmielałam się mieć, nie sądziłam, że w takim wydarzeniu znajdzie się miejsce dla samotnej mamy z trójką dorastających dzieci.
Rekolekcje odbywały się pod hasłem „On pocieszy wasze serca”. I tak właśnie się stało. Na rekolekcjach tylko na początku czułam się nieswojo, ale szybko poczułam się otoczona troskliwą opieką ze strony organizatorów, którzy pytali, jak się czuję, czy coś mnie dziwi. Teraz mogę się przyznać.

Nie zaskoczyły mnie uniesione podczas modlitwy ręce, modlitwa językami. Jednak już pierwszego dnia, który był poświęcony Bogu Ojcu, kiedy można było w symbolicznym geście, poprzez kapłana, przytulić się do Pana Boga, pomyślałam, że nie ma szans, nie podejdę, to nie dla mnie. Kiedy mijały kolejne minuty, klęczałam gdzieś za filarem, a moje nastawienie zaczęło się zmieniać. Pomyślałam, że ja nie podejdę, ale gdyby On sam przyszedł do mnie, to może, ewentualnie… I Pan Bóg przyszedł! Dwa dni później, w dokładnie tym samym geście, w sakramencie pokuty. I nagle okazało się, że do mnie mówi! A tak naprawdę, mówił cały czas, tylko ja tego nie słyszałam – podczas modlitwy, poprzez Słowo Boże, ustami innych ludzi.

To jednak nie był koniec rekolekcyjnych „atrakcji”. Obok ołtarza, dotykając skraju szaty Pana Jezusa, zostawiłam wielki, ciężki plecak moich trosk, problemów, zmartwień, poczucia winy i radzenia-sobie-samej. Zostałam umocniona sakramentem namaszczenia chorych, modlitwą wstawienniczą i obficie pobłogosławiona. Wyjeżdżając, czułam, że nie ma już we mnie nic poplątanego, jak w dniu przyjazdu, jest za to samo światło. Mimo to wracałam z Kokotka z obawą, nie byłam pewna, czy będę w stanie „inną drogą wrócić do domu”, czy wkrótce wszystko nie wróci do przedrekolekcyjnej „normy”.

Czułam ogromną tęsknotę, jednak uświadomiłam sobie, że nie jest to tęsknota za miejscem (wspaniałym), ludźmi (cudownymi), ale za Panem Bogiem. Jednocześnie zaczęłam też odkrywać u siebie coś, czego wcześniej nie było: radość, której nie czułam już od bardzo dawna, i pokój, jakiego nie czułam chyba nigdy. Pan Bóg stał się obecny w całym moim życiu. Codzienne obowiązki nabrały sensu – zaczęłam je wykonywać nie dlatego, że tak trzeba, tak należy, ale dlatego, że są jakąś formą służby – Jemu i ludziom. Chcę przynajmniej próbować te moje zwyczajne, szare, codzienne, małe rzeczy robić z coraz większą miłością. Odkrywam na nowo Eucharystię, Słowo Boże, modlitwę.

Widzę, jak Pan Bóg naprawia moje relacje z dziećmi, ale też relacje między dziećmi. Jestem przekonana, że jest ze mną w każdej chwili, także tej trudnej. Nie poddaje się nawet, gdy ja nie potrafię usłyszeć, co do mnie mówi podczas modlitwy, w swoim Słowie, ale posyła ludzi, których słowa przywracają nadzieję. Towarzyszy mi w każdym momencie. Także na urlopie. Mieliśmy z dziećmi zaplanowane wakacje nad morzem. Im bliżej było do wyjazdu, tym więcej miałam wątpliwości, czy sobie poradzę i jak sobie poradzę sama, choćby z prowadzeniem samochodu i opieką nad dziećmi jednocześnie. Wtedy moja siostra (która wcześniej przekonała mnie do wyjazdu na rekolekcje) powiedziała: „Nie jedziesz sama, jedzie z tobą Jezus.” Tak też się stało. Droga w tamtą stronę była jeszcze w miarę łatwa – mieliśmy po drodze nocleg.

Sam pobyt okazał się błogosławionym czasem dla naszej rodziny, który mogliśmy spędzić razem, spokojnie i bez pośpiechu. Droga powrotna była większym wyzwaniem – musieliśmy przejechać całą trasę jednego dnia. Jechaliśmy bardzo długo, było strasznie gorąco, a mimo to dojechaliśmy bez większych trudności, problemów, kłótni i marudzenia. W końcu jechał z nami Jezus.
To przekłada się na całe moje życie. Już coraz mniej się boję, prawie się nie martwię i naprawdę jestem przekonana, że „mogę wszystko w Tym, który mnie umacnia”.

Przecież JEDZIE ZE MNĄ JEZUS!
Agata